Siadając do pisania tego tekstu zastanawiałem się, na ile mogę puścić wodze fantazji i poszybować lekko w kierunku political fiction. Szybko zdałem sobie jednak sprawę, że to, co uważałem za próbę wróżenia z fusów doskonałej greckiej kawy, jest w rzeczywistości historią, którą nasi dziadowie przerabiali już 100 lat temu. Historią trudną, pełną niedopowiedzeń, dwuznaczności i niespodziewanych zwrotów akcji. W tej analizie skupimy się głównie na szansach i zagrożeniach wynikających z migracji ukraińskiej, w kontekście Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, dlatego też odpuścimy sobie wiele detalicznych wątków, do których pewnie powrócimy w kolejnych tekstach.
Przeglądając zasoby polskiego internetu dotyczące Cerkwi w Polsce, można uzyskać jej całkiem sympatyczny obraz, choć wypakowany po brzegi stereotypami. Prawosławie kojarzy się Polakom z żonatymi i brodatymi duchownymi, pięknymi śpiewami, cebulastymi kopułami świątyń oraz Rosją. Szczególnie ta ostatnia „łatka”, ze względu na sytuację geopolityczną Polski, jest mocno kłopotliwa i chyba najmniej prawdziwa. Nie było jednak czasu, by sprostować to co wykrzywił czas zaborów oraz komunizmu. Nikomu chyba też na tym nie zależało, bo wszyscy okopali się na swoich pozycjach i całkiem wygodnie rozsiedli się pośród wielu stereotypów, które choć nieprawdziwe i często krzywdzące, to przynajmniej były wygodne. Polskie Prawosławie bowiem czerpie z greckiej tradycji Cesarstwa Bizantyjskiego, a swój początek zawdzięcza misji odważnych greckich misjonarzy – świętym Cyrylowi i Metodemu. Prawosławie w Rzeczypospolitej pojawia się instytucjonalnie za panowania Kazimierza Wielkiego i szybko zyskuje podmiotowość. Prawosławni Rusini wyznający „wiarę grecką”, jak to wówczas określano, byli wiernymi i oddanymi obywatelami Rzeczypospolitej, bez wahania sięgającymi za miecz, by bronić swojego kraju przed najazdami Moskali czy Tatarów. Mimo to krótkowzroczna polityka państwa i Cerkwi Prawosławnej, podbijana dodatkowo ambicjami Kościoła Rzymskokatolickiego, spowodowała zaburzenie tej niespotykanej w tamtym czasie wielokulturowej i wieloreligijnej symbiozy. Próby „majstrowania” przy Cerkwi i unifikacji religijnej w I RP spowodowały powolny upadek naszego państwa – począwszy od powstań kozackich, stopniowe utraty terytorium na wschodzie, a na zaborach skończywszy.
Dzisiaj, w nowoczesnym państwie polskim, mamy niebywałą szansę odbudować wiele z naszych starych tradycji, które wyprzedzały swoją epokę nie tylko o dekady ale też całe wieki. Żebyśmy jednak mogli działać dla naszej wspólnej przyszłości, konieczne jest zdefiniowanie odziedziczonych problemów i określenie celów, jakie chcemy jako społeczność osiągnąć. Czasami, w przypływie niezrozumiałej chęci walki z wiatrakami, wdaję się w dyskusje na tematycznych forach prawosławnych. No dobrze, nie czasami, a nawet często. Mamy taki zaklęty krąg tematów, które co rusz powracają i rozgrzewają nasze środowisko do czerwoności. Dla wielu nasze problemy, narastające nawet od wieków, mogą wydać się zupełnie błahe, jednak warto opisać je pokrótce żeby lepiej zrozumieć wyzwania wobec migracji ukraińskiej dla współczesnego polskiego Prawosławia.
Język
Sprawa chyba kluczowa i budząca najwięcej emocji. Obecnie językiem liturgicznym w Polskim Autokefalicznym Kościele Prawosławnym (dalej: PAKP) jest cerkiewnosłowiański (dalej: CS), bazujący na języku opracowanym przez Świętych Braci Cyryla i Metodego i reformowany w XI, XVII, XIX i XX wieku. Co prawda jego współczesna forma jest znacznie oddalona od oryginału używanego przez Świętych Braci, natomiast przez lata urosło wokół niego tyle mitów i legend, że stał się największą świętością. Jego funkcjonalność można porównać do używania w Polsce łaciny w Kościele Rzymskokatolickim, a stopień zrozumienia przez wiernych jest stosunkowo niski. Jak łatwo się domyślić, w kwestii języka liturgii istnieją dwie silne, opozycyjne wobec siebie grupy. Jedna z nich określa siebie jako konserwatywna i nie zgadza się na żadne zmiany języka liturgicznego, argumentując to świętą tradycją, spuścizną przodków oraz koniecznością wysiłku duchowego celem zrozumienia niezrozumiałego. Druga grupa, postępowa, domaga się używania języka polskiego w liturgii, choćby w częściach zmiennych nabożeństwa tak, by młodzi ludzie mogli z nich wynieść jak najwięcej pożytecznej treści. Ciekawym folklorem jest natomiast język kazań, który najczęściej jest uzależniony od samego kaznodziei lub innych lokalnych przyzwyczajeń. O ile na parafiach tworzonych przez Łemków jest to język łemkowski, to w Warszawie i na Podlasiu, będącym ciągle jeszcze centrum polskiego Prawosławia, język kazań i ogłoszeń parafialnych to istny kalejdoskop. Do dziś nikogo nie dziwi, że kazania w biskupich katedrach najczęściej wygłaszane są w języku rosyjskim lub języku mającym ten rosyjski przypominać. I tak, ponad 100 lat od wyjścia z zaboru rosyjskiego, duch carskiej Rosji jest w PAKP ciągle żywy, co bardzo utrudnia wytworzenie naszej własnej tożsamości lub powrót do historycznych tradycji Cerkwi z okresu I RP.
Niestety, na ponad 250 prawosławnych parafii w Polsce, tylko 2 funkcjonują w całości w języku polskim, w kolejnych 3 w języku polskim odbywają się tylko niedzielne liturgie. Pojawia się zatem pytanie, jak będzie wyglądał język liturgii i komunikacji, kiedy większość parafii będzie składała się praktycznie tylko z Ukraińców. Z pewnością spowoduje to nowe wstrząsy wewnątrz PAKP i konieczność znalezienia językowego kompromisu. Jedno jest pewne – cerkiewnosłowiański w liturgii i rosyjski w kazaniach są nie do przyjęcia przez migrantów z Ukrainy, którzy z czasem zaczną szukać alternatywy w Kościele Grekokatolickim.
Kalendarz
Niby rzecz oczywista, bo wraz z rozwojem nauki i badań astronomicznych możliwa była korekta kalendarza. Niestety, dla świata prawosławnego jest to kość niezgody, a „dogmat” o kalendarzu spędza sen z powiek kolejnym uczestnikom soborów, teologom i zwykłym wiernym. Oczywiście „prawosławny kalendarz” to ten juliański, stworzony przez pogańskiego cesarza Juliusza Cezara – no ale lepsze to niż kalendarz zreformowany przez rzymskiego papieża Grzegorza, nazwany gregoriańskim. W Polsce przytłaczająca większość parafii posługuje się kalendarzem juliańskim, natomiast zdarza się, że Boże Narodzenie jest obchodzone w jednej parafii dwukrotnie, jako ukłon w stronę tzw. rodzin mieszanych. Wprowadza to bałagan w cyklu kalendarzowym ale już chyba nauczyliśmy się z tym jakoś żyć. Rdzenni prawosławni, szczególnie ci zamieszkujący miasta poza Podlasiem, skłaniają się ku kalendarzowi gregoriańskiemu, zwłaszcza że jego zmiana nie jest kwestią ani dogmatyczną, ani nawet kanoniczną. W tej kwestii nasi nowi wierni stoją jednak po stronie kalendarza juliańskiego, więc ten podział będzie się tylko pogłębiał, a coraz więcej parafii w okresie Bożego Narodzenia będzie dostawało schizofrenii.
Narodowość
Kwestia narodowości to chyba najpoważniejsza dyskusja tocząca się co chwilę w środowisku PAKP, a przy okazji tegorocznego spisu powszechnego temat ponownie wrócił na agendę prawosławnych forów. Według danych statystycznych Prawosławnych w Polsce jest niewiele ponad 150 tys. (dane ze spisu powszechnego z 2011 r.), zaś sam PAKP deklaruje liczbę wiernych na ponad 500 tys. (2019 r.) i liczba ta jest względnie stała od dekad. Pośród naukowców specjalizujących się badaniami społecznymi panuje jednak przekonanie, że rdzennie prawosławnych obywateli Polski jest nie więcej niż 200 tys. Struktura narodowościowa tej grupy to w kolejności Polacy, Białorusini, Ukraińcy, Łemkowie, Rosjanie, a także Grecy czy Gruzini.
W rzeczywistości, w kręgach podlaskiego Prawosławia, na prawosławnych Polaków patrzy się niechętnie, ponieważ są uważani za spolonizowanych Białorusinów, którzy zdradzili tradycje swoich przodków. Bardzo często słychać takie głosy także wśród duchowieństwa oraz cerkiewnych organizacji, które odmawiają istnienia prawosławnym Polakom, traktując ich jako zagubione i nieświadome jednostki, które trzeba czym prędzej uświadomić, zdepolonizować i przywrócić na łono idei Świętej Rusi. I to może być główny problem środowiskowy, który spowoduje fiasko próby włączenia migrantów z Ukrainy w struktury PAKP.
Spadkobierca Rzeczypospolitej Obojga Narodów
W rzeczywistości, pomimo folkloru i wielu mitów, PAKP to rzeczywisty spadkobierca idei Rzeczypospolitej Obojga Narodów, choć to dziedzictwo trzeba skrupulatnie wydobyć spod kurzu i rdzy. Próżno szukać następcy I RP pośród składowych państw narodowych, bo w kluczowym punkcie okazuje się to albo naciągane, albo bezcelowe. Najbardziej widoczne cechy szafarza I RP w jej wielokulturowej i wielonarodowej formie było widać w PAKP w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Niezależność Cerkwi (autokefalia) kształtującej się w XX w. w Polsce była okupiona nie tylko olbrzymim wysiłkiem osobowym i materialnym ale też męczeńską krwią arcybiskupa Jerzego Jaroszewskiego (zm. 1923 r.). Utworzenie nowej struktury cerkiewnej w 1924 r., znanej dziś jako Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny (PAKP) przypadło rosyjskiemu szlachcicowi, metropolicie Dionizemu Waledyńskiemu. Był on nie tylko wzorem cnót mile widzianych u duchownego ale uosabiał także etos szlachcica – obywatela przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Jako Rosjanin i polski patriota poświęcił swoje życie na zbudowanie silnej i niezależnej polskiej Cerkwi, w której będzie miejsce dla wszystkich jej wiernych, niezależnie od narodowości.
W okresie międzywojennym Prawosławni stanowili ok. 12% obywateli II RP (dla porównania – rzymscy Katolicy 64%), zamieszkując głównie tereny kresowe. Byli licznie reprezentowani w wojsku, choć w instytucjach publicznych raczej podchodzono do nich nieufnie i nie dawano szczególnych możliwości awansu. Okres ten to także czas kształtowania się porozbiorowej świadomości państwowo–narodowej wśród Litwinów, Białorusinów i Ukraińców, co niestety wobec polityki sanacyjnej powodowało kolejne napięcia społeczne. Początkowo nazwą rozważaną dla PAKP było „Ukraiński Kościół Prawosławny w Polsce” oraz inne wariacje wokół tej formuły. Już samo jej pojawienie się w dyskusji na temat formującej się Cerkwi świadczy, że element ukraiński miał wówczas głos decydujący.
Nowa rzeczywistość
Niestety w polityczno-społecznej zawierusze w 1938 r., dochodzi do akcji rewindykacyjnej, której efektem jest zburzenie wielu cerkwi na Lubelszczyźnie i Podlasiu. Następnie okres II wojny światowej przynosi tragiczne i makabryczne wydarzenia, które położą się cieniem na stosunkach polsko-ukraińskich na długie dekady. Po zamknięciu granic PRL okazuje się, że PAKP traci 90% swoich wiernych, którzy pozostali na Kresach przejętych przez ZSRR. Zmienia się także geografia religijna, gdyż poprzez Akcję Wisła, Prawosławie pojawia się tam gdzie nigdy go nie było – na Ziemiach Odzyskanych. W nowej rzeczywistości musi także odnaleźć się młoda polska Cerkiew, której zwierzchnik – metropolita Dionizy, zostaje po wojnie dożywotnio internowany i umiera w areszcie domowym w 1960 roku. W tym czasie PAKP próbuje formować swoje struktury i administrację, a także dotrzeć do rozsianych po całym kraju wiernych. Okres komunizmu to niestety wtórna rusyfikacja naszej Cerkwi (pierwsza była w okresie zaborów) oraz wprowadzenie do jej struktur sowieckiej agentury, której zadaniem było nie dopuścić do samodzielności PAKP oraz wytworzenia własnej kultury prawosławnej w oparciu o tradycje polskie i ruskie, żywe jeszcze w I RP.
Wiernym zaproponowano zatem „beznarodowość”, by zachować balans w wielonarodowościowej strukturze PAKP, a za fundament przyjęto odziedziczony po carskiej administracji moskiewski system zarządzania. Jako lingua franca polskiego Prawosławia funkcjonował język rosyjski, a na wszelkie przejawy polskości patrzono ze skrajną nieufnością lub wręcz postrzegano je jako zdradę „dziedzictwa przodków”. Stan ten zaczął ulegać stopniowej i powolnej zmianie dopiero w drugiej dekadzie XXI w., kiedy zaobserwowano bardzo duży odpływ wiernych do Kościoła Rzymskokatolickiego poprzez małżeństwa mieszane, a jednocześnie coraz większe zainteresowanie Prawosławiem ze strony polskiej inteligencji. Niestety okres budowania nowoczesnej świadomości polskich Prawosławnych zbiega się z dynamiczną i liczną migracją pracowników z Ukrainy. Według danych ZUS na 2020 rok mamy ich w Polsce ponad 530 tys., a tuż za nimi są Białorusini (50 tys.) i Gruzini (13 tys.). Nieoficjalnie jednak mówi się, że w Polsce mieszkają i pracują ponad 2 miliony Ukraińców.
„Wierni odzyskani”?
Biorąc pod uwagę liczby i ich dynamikę, możemy śmiało stwierdzić, że w ciągu kolejnej dekady polskie Prawosławie, które dopiero tak naprawdę zaczęło kształtować swój charakter, zostanie zdominowane przez przybyłych do Polski Ukraińców. Jeżeli założymy, że przynajmniej 70% migrantów zarobkowych zza naszej wschodniej granicy to Prawosławni, to staniemy przed potężnym wyzwaniem demograficznym, na którego podjęcie zdaje się nikt nie ma pomysłu. Ani Cerkiew, ani tym bardziej nasze państwo. Zmianie ulegają ośrodki polskiego Prawosławia – z dotychczasowych południowych powiatów województwa podlaskiego przesuwają się do miast wojewódzkich centralnej i zachodniej Polski, gdzie Ukraińcy stosunkowo łatwo znajdują zatrudnienie. Jednocześnie należy pamiętać, że Prawosławie na zachód od Wisły dotychczas było praktycznie szczątkowe, a wiele parafii w dużych miastach nie liczyło więcej niż 100 osób. Takie przesunięcie ośrodków uwypukla też braki kadrowe, a w skład kleru PAKP coraz częściej przyjmowani są Ukraińcy.
Biorąc pod uwagę problemy środowiskowe rdzennych polskich Prawosławnych, związane głównie z tożsamością narodową i językiem użytkowym, prawdopodobnie za kilka lat nie będziemy mieli nic do powiedzenia. Zostaniemy zdominowani przez Ukraińców, którzy z racji swojej liczebności będą mieli decydujące zdanie o funkcjonowaniu parafii czy definiowaniu konkretnych kierunków rozwoju PAKP. Pamiętajmy też, że Ukraińcy nie są grupą jednorodną kulturowo i narodowościowo, więc będziemy mieli także do czynienia z przeniesieniem ukraińskiego konfliktu wewnętrznego i podziałów na nasze terytorium. Już teraz widać, że do cerkwi PAKP chętniej chodzą ci przybyli z centralnej i wschodniej Ukrainy, którzy bardziej utożsamiają się z Rosją czy szerzej z tzw. „Russkim Mirem”. Na obecnym etapie migracji mamy jeszcze około dekadę, by przygotować się na aktywizację migrantów w Cerkwi – aktualnie większość z nich jest oddana pracy i gromadzeniu oszczędności, więc sprawy wiary są na dalszym miejscu. Kolejnym etapem będzie stopniowe osiadanie, zakładanie rodzin i kupowanie mieszkań, a wtedy kwestie wiary i rodzimej tradycji zaczną odgrywać rolę konsolidacyjną. Najprawdopodobniej zauważymy aktywizację kulturalno-religijnych organizacji ukraińskich czy nawet gettoizację tej społeczności.
Dla PAKP może to oznaczać postępującą utratę kontroli nad wspólnotami i parafiami, a także konieczność włączania kolejnych duchownych z Ukrainy. Kwestią czasu wydaje się wtedy wyświęcenie pierwszego biskupa – Ukraińca do posługi w Polsce oraz unormowanie stosunków z nieuznawaną przez Warszawę autokefaliczną Prawosławną Cerkwią Ukrainy. Wobec powyższych można stwierdzić, że „odzyskujemy” wiernych, których utraciliśmy przy rewizji wschodnich granic po II wojnie światowej. To olbrzymia szansa dla Kościoła Prawosławnego ale jeszcze większa odpowiedzialność wobec własnych wiernych i Rzeczypospolitej – nie obędzie się zatem bez taktycznego (i uczciwego) „sojuszu tronu z ołtarzem”. Inaczej staniemy przed widmem raczkujących separatyzmów i nowych niepokojów społecznych, o których już dawno zapomnieliśmy.
Z autokefalią jest jak z niepodległością – trzeba ją pielęgnować i dbać o nią, bo w każdej chwili można ją stracić. W pesymistycznym scenariuszu możemy stracić naszą autokefalię za 30 – 40 lat na rzecz dynamicznie rozwijającej się Prawosławnej Cerkwi Ukrainy, która do tego czasu pewnie ogłosi się patriarchatem i zostanie powszechnie uznana za kanoniczną przez inne lokalne Kościoły Prawosławne. To będzie cena jaką zapłacimy za pozorną neutralność naszej Cerkwi i brak silnego rdzenia kulturowego, który pozwoliłby nam na przyjazną asymilację migrantów. Na dzień dzisiejszy to kultura ukraińska wydaje się silniejsza i bardziej atrakcyjna dla swoich odbiorców, co już widzimy w wielu miejskich parafiach. Z resztą, nie stanie się nic, czego historia by już nie widziała – autokefalię tracili dwukrotnie Bułgarzy na rzecz Greków czy Gruzini na rzecz Rosjan. My też straciliśmy Metropolię Kijowską I RP na rzecz Moskwy przez krótkowzroczność tak tronu, jak i ołtarza. Nie można zatem wykluczyć, że metropolia kijowska wróci do starych granic wzmocniona o Ziemie Odzyskane, a Kijowowi przyniosą ją na tacy jej wierni, którzy w Polsce znaleźli nowy dom.
⇒ CZYTAJ RÓWNIEŻ: Mucha: Rzeczypospolita Obojga Narodów 2.0 – czy to możliwe? ⇐
Dziwne to uczucie kiedy nasza przyszłość wygląda jak nasza przeszłość, a my nie odbieramy żadnej lekcji z historii. Wierzymy jednak, jako Prawosławni, że Duch Boży dopuści nam taką przyszłość, jaka będzie najlepsza dla naszego zbawienia i naszego Kościoła. Być może jednak Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny jest bardziej polski niż nam się wydaje – i widocznie, niczym Polak z porzekadła, będzie mądry dopiero po szkodzie. Choć jestem przekonany, że mądry jest już teraz i niebawem pozytywnie nas zaskoczy, jak to już nieraz udowodnił.
Artykuł został pierwotnie opublikowany w kwartalniku “Myśl Suwerenna. Przegląd Spraw Publicznych” nr 2(4)/2021.
[Grafika: Wnętrze cerkwi katedralnej pw. św. Aleksandra Newskiego w Łodzi; Autor: Cezary p, lic. CC]