Sondaże ukazujące, iż w młodym pokoleniu dominują, po raz pierwszy od powstania III RP, poglądy lewicowe, nie powinny dziwić. Więcej — dziwić nie mają prawa. Muszą skłaniać do wyciągnięcia wniosków — przede wszystkim nad ospałością dziwiących się i burzących na taki stan rzeczy nas, gdyż to ona przede wszystkim jest jego przyczyną.
Błoga ospałość i święty spokój nietrudno uznać za dobra (niekoniecznie wszak świadomie) najwyżej cenione w indywidualnej hierarchii zarówno Polaków, jak i wszystkich, poza dwoma, narodów sąsiednich, z którymi dzielimy przestrzeń cywilizacyjną, kulturową i dziedzictwo historii nie zawsze zgodnej, ale bez wyjątków wspólnej. Motyw drzemania pod lipą, bycia śpiącą brzozą, odpoczynku w zagrodzie przewija się w tych kulturach zgodnym unisono. Trudno wskazać, czy to kultura polska jest źródłem tego motywu, faktem jest jednak, że sąsiedzi (przyjmijmy na potrzeby tego tekstu, iż oznacza to określenie inne narody dziedzictwa międzymorskiego i do niego aspirujące, a więc nie zawiera Niemców i Rosjan) się przyglądają Polsce i kierunkowi, który ona obiera. Z tego też powodu w dziejowych zawieruchach to u nas się działo najwięcej, zaś w czasach obecnych to właśnie Polska stała się — w instytucjach, domach, zagrodach i na ulicach — polem bitwy wizji świata.
Młodzieży chowanie
Wyniki sondaży o preferencjach politycznych są odzwierciedleniem sytuacji, gdzie w globalnej (a docelowo ma nie być innej) przestrzeni informacyjnej dominuje jeden sposób postrzegania i opisywania — a więc rozumienia świata. Próżno winić tutaj jedynie system szkolnictwa — ten, odziedziczony w Polsce i krajach sąsiednich po ostatnim zaborze rosyjskim, u jednych w lżejszej, u innych zaś w formie bardziej dolegliwej, połączył wszystkie swoje niedostatki (a więc ideologiczny wektor kształtowania jednostek mentalnie uległych wobec „centrali”, wpajania im kompleksów oraz kształtowanych w duchu filozofii marksistowskiej, połączone z praktycznym wektorem równania w dół i selekcji negatywnej — mówię tutaj o założeniach konstrukcji systemu, niech więc nie gniewają się ci pedagodzy i uczniowie, którzy się z tego schematu wyłamywali) z patologiami modelu liberalnego, czyli zastępowaniem szkoły dającej twarde kompetencje i instrumenty placówką do miłego przechowywania dzieci, mającej dostarczać im pozytywnych wrażeń w duchu filozofii neomarksistowskiej.
Zwłaszcza to ostatnie jest groźne, gdyż obowiązująca w postmodernizmie obojętność na prawdę wiąże się z podważeniem podstaw cywilizacyjnych, opartych na transcendentalnym poznawaniu rzeczywistości. Tego zresztą nie trzeba nawet przewidywać, gdyż już teraz na ulicach widzimy ludzi, którzy etykę swojego postępowania opierają na schemacie emotywistycznym — za dobre uznają to, co powoduje, że dobrze się czują, zaś za złe wszystko, co powoduje w nich negatywne emocje. Przestrzeganie prawa staje się w obliczu faktu, iż jego poznawanie jest trudne, ergo powoduje złe emocje, niemożliwe, zaś sankcje za jego łamanie — niezrozumiałe, co również można zaobserwować.
Szkoła, która w założeniu ma szykować młodego człowieka do dorosłego życia, dawać mu narzędzia do mierzenia się ze światem i czynienia go lepszym — z powodu piętrzących się wynaturzeń doprowadziła do stanu zupełnie odmiennego. Zgodnie z komunistyczną instrukcją, zabiera wychowanie dziecka od rodziców, ale zgodnie z modłą liberalną, nie wychowuje. Uczy czytać — ale nie rozumieć, mówić pięknie i z patosem — ale nie ubierać w te piękne szaty treść, historyjek i faktów z historii — ale nie łączenia ich w logiczne ciągi przyczynowo-skutkowe. Młodzież, która została w szkole nauczona języka angielskiego, równie przypadkowo co i innych przedmiotów, korzysta z tej wiedzy sięgając po najpopularniejsze źródła informacji w tym języku, czerpiąc z ich kodu kulturowego i nim nasiąkając. Stąd nic dziwnego, że tak wiele osób nad Wisłą, Wilią, Dźwiną, Dunajem i Wartą wyszło na protesty solidaryzujące się z rasistowskim ruchem Black Lives Matter, które w samych Stanach Zjednoczonych Ameryki spowodowały straty na ponad miliard dolarów, ale organizacje za nimi stojące zebrały kilkadziesiąt milionów dolarów ze zrzutek. W podobny sposób zresztą działają ideologicznie tożsame im organizacje w Polsce — prywatyzując zyski i uspołeczniając koszty.
Myliłby się jednak, kto uzna, iż to są jedynie kwestie ideologiczne. Skoro bowiem dzisiejszych nastolatków na płaszczyźnie kodu kulturowego więcej łączyć zaczyna z ich rówieśnikami za oceanem, niż z własnymi rodzicami w tym samym domu, a jako Polacy jesteśmy narodem nie etnicznym, tylko etycznym — nie wspólnotą krwi, lecz woli — ważą się losy naszego dalszego istnienia.
Mumifikacja Okcydentu
Schyłek Europy rozpoczął się w momencie, gdy część elit uznała się za zbyt oświecone, by dzielić losy reszty populacji i się z nią utożsamiać. Mimo upływu czasu, zmienia się jedynie otoczka — wpierw był oświecony absolutyzm, by przez rewolucje, komitety osiąść na modelu demokracji liberalnej — ale istota tego projektu pozostaje elitarystyczna, antydemokratyczna, przepełniona pogardą wobec społeczeństwa i przekonaniem, że prawo, logika i konsekwencje obowiązują tych tam, na dole. Metody się nie zmieniają — jak się chce, można uzasadniać niewolnictwo interpretacją biblijnej przypowieści o Semie i Chamie, wynajmować lub wykorzystywać darmo uczynnych filozofów do uzasadniania pożądanego rzeczy porządku, czy szczuć masy na pasującego właśnie chochoła, żeby się rzucały sobie nawzajem do gardeł. Niegdyś za chochoła robił zmyślony obraz Sarmaty, celowo ciemnego i pieczołowicie hodującego kołtun z wszami, robiącego burdy na sejmikach z natury i alkoholika z zasady. Zawsze wygodnym chochołem jest kapitalista — najlepiej pod postacią tej bądź innej narodowości sklepikarza czy rzemieślnika, nigdy zaś międzynarodowej korporacji czy zawodowego oszusta podatkowego. Chochołem można żonglować — raz może być ludnością określonej rasy, innym razem rasistą czy wręcz rasizmem — najważniejsze, by szczujący i szczuci się nie zamieniali rolami.
Przyroda jest jednak zorganizowana w sposób hierarchiczny, więc i w gronie oświeceniowych elit, publicznie głoszących wrogość wobec jakichkolwiek hierarchii i postulujących ich obalanie w imię sprawiedliwości społecznej, dochodzi do jej wyodrębnienia się. Boleśnie się o tym zaczynają przekonywać politycy liberalni, którzy wpierw cieszyli się z szykanowania przez wielkie korporacje technologiczne prezydenta USA Donalda Trumpa, a zdziwili się, kiedy te same korporacje zaczęły atakować państwa za oczekiwanie, iż będą płacić podatki. Dysponując środkami, przekraczającymi roczne budżety wielu krajów, przekonane o tym, iż obaliły prezydenta najpotężniejszego mocarstwa na Ziemi — drobniejszą resztę własnego obozu traktują jako nowe pospólstwo, którym trzeba rządzić, a nie do władzy dopuszczać.
Projekt liberalny doprowadził do stanu, w którym cywilizacja europejska uległa mumifikacji. Możliwe jest zanurzenie nawet żywego ciała w skoncentrowanym roztworze, resztę zrobi osmoza — zetnie się białka, płyny zastąpi polimerami, powstrzyma rozkład i zachowa świeży wygląd, nie zmieni to jednak faktu, ten sam proces prowadzi do śmierci ofiary. Przyśpieszeniem mumifikacji był fukuyamowy „koniec historii” — upadek, a dokładniej, na powrót zlanie się komunistycznego imaginarium z liberalnym, gdyż fundamentalnie, w kwestiach prawdy, dobra i piękna, niewiele je różniło. Niespostrzeżenie zastąpiono całą sferę pojęciową: wolność jako odpowiedzialność za siebie i swoje otoczenie zastąpiono wyzbyciem się odpowiedzialności i konsekwencji, zamiast osobistej relacji ze światem mamy narcystyczny indywidualizm popędów i kolektywizm interesów. Ludzie przestają się liczyć jako wyjątkowe osoby z jednako przyrodzoną godnością ludzką, są wartościowani przez pryzmat płci, rasy, miejsca urodzenia czy obywatelstwa. W takim układzie nie istnieje już społeczeństwo, gdyż samo w sobie jest postrzegane jako anachroniczny mechanizm represji, jedynie hamujący ścieranie się tworzonych według kryterium ucisku i żalów klas i kast.
Jaskinia liberalnego imaginarium
Wobec powyższego, nie wolno mieć do młodzieży pretensji, że wyniki sondażu o poglądy polityczne są takie, a nie inne — z tego chociażby powodu, że odpowiadający posługują się inną częstotliwością pojęciową, niż pytający.
Szkoła daje uczniom samochód do samodzielnego prowadzenia, ale bez instruktażu jazdy. Uczy korzystać z instrumentów, ale bez wyjaśnienia celu ich działania. Uczenie się w niej świata przypomina platońską jaskinię. Cienie na ścianie, określane jako liberalne, lewicowe, postępowe — są sympatyczne, mają miękkie krawędzie i oglądanie ich mile hipnotyzuje. Luki zapełniają inni organizatorzy teatrzyku cieni — dostawcy rozrywki, popularne platformy społecznościowe, seriale. W ten sposób łatwo przesiąknąć ideologią, nie zdając sobie z tego nawet sprawy. Osmoza.
Człowiek, nawet wyszedłszy z tej jaskini, nadal porusza się w sferze pojęć z niej wyniesionych i podświadomie wtłoczonych zlepków. Toteż niejeden katolik przytakuje tezie, że religia nie powinna być nauczana w szkołach, chociaż trudno o racjonalne argumenty na poparcie takiego postulatu. Skoro bowiem europejskie szkolne curriculum zawiera takie, bądź co bądź cywilizacyjnie tożsamościowe przedmioty, jak wychowanie fizyczne czy algebra, o języku ojczystym, literaturze i historii nie wspominając, dlaczego nie ma być w niej miejsca na religię, która jest nieodłącznym elementem naszej tożsamości? W tej samej sferze pojęciowej miotamy się też wszyscy, wyrażający się o tej nieszczęsnej lewicowej dominacji wśród młodzieży, ubolewający nad niewielką jej konserwatywnością. Pojęcia lewicy i prawicy bowiem, wyrosłe z czasu rewolucji we Francji, kiedy były o jotę tylko bliższe opisu jakiejkolwiek rzeczywistości niż obecnie, są wciąż elementem imaginarium liberalnego, poza które wychodząc należy stwierdzić, iż konserwatysta to po prostu liberał bierny.
Linia podziału wewnątrz Okcydentu bowiem leży obecnie nie między lewicą czy prawicą, nie między liberalizmem i konserwatyzmem, nie między socjalizmem i faszyzmem, te są bowiem jedynie cieniami na ścianie — rzecz toczy się o to, czy żyć należy racjonalnie, czy emocjonalnie; myśląc o wspólnocie posiadających godność osób, którą się współstanowi na świecie, którego jest się częścią — czy jedynie o sobie tu i teraz, w niewoli popędów i sprytniejszych jednostek, z którymi się dzieli jedynie przynależność do jednego gatunku.
Synowie Chodkiewiczów, córy Norwidów
Z wnętrza tego symulakra nie widać dobrego wyboru — albo liberalna demokracja, która coraz bardziej obnaża zamordystyczne oblicze mienia się do demokracji tak, jak do krzesła ma się krzesło elektryczne, albo niedemokratyczne, ale pozornie stabilniejsze pomysły ze Wschodu. Tym bardziej więc ważny jest powrót do racjonalnego imaginarium, opartego na transcendentaliach św. Tomasza z Akwinu. Widać wówczas bowiem, że nasze motywowane do niedawna rzeczywiście znaczącymi różnicami w materialnym poziomie życia chęci upodobnienia się do Zachodu stają się niczym, jak tylko zabobonem, gdy wkraczają na płaszczyznę etyczną i relacji społecznych; zaś Wschód, potrafiący mamić pięknem i pozorem szacunku do prawdy, nieszanujący przyrodzonej godności ludzkiej nie kieruje się dobrem. Taka — trzeźwa — ocena sytuacji nie pozostawia jej jednak bezalternatywną.
Nieodłącznym elementem cywilizacji łacińskiej jest nadzieja, tę zaś mamy z czego czerpać. Jesteśmy dziedzicami tradycji, w której najliczniejsze rzesze współmieszkańców regionu zaangażowały się świadomie w tworzenie dobra wspólnego nie na zasadzie określonego z góry w ramach czasowych projektu, ale w systemowym wysiłku, który trwać miał po kres czasów i by trwał, gdyby nie szatańska kombinacja dziejowych zawieruch, złej woli części elit i wykorzystania przez nie przywar ludzkich, która doprowadziła do upadku Rzeczypospolitej. Wszak mimo zniknięcia z mapy świata, ona trwała i trwa — poprzez swoje dzieci, niosące jej płomień. Jej ustrój, z powodzeniem zaadaptowany, stał się podstawą potęgi Stanów Zjednoczonych Ameryki, które, podobnie jak Rzeczpospolita, stały się imperium wbrew sobie, a przyczyny wewnętrznych kłopotów nie są wcale tak różne od niegdyś naszych.
Tak jak, będąc Polakami, jesteśmy wspólnotą nie krwi, a woli, tak również ciągłość Rzeczypospolitej jest ciągłością etosu i cywilizacji, nie materii. Od śmierci Jana Karola Chodkiewicza 24 września 1621 roku do narodzin Cypriana Kamila Norwida 24 września 1821 roku minęły równo dwa wieki ale w sferze pojęciowej nie ma między nimi sekundy różnicy. Bez wątpienia żyli oni w cywilizacji łacińskiej, będąc w każdej chwili i okoliczności ludźmi wewnętrznie wolnymi, kierując się jedną wrażliwością i ideałami. Nie miał biologicznych dziedziców Chodkiewicz, a przecież Norwid był jego spadkobiercą kultury, w której istniała zrozumiała ciągłość i wspólnota Tyrteusza i Homera z Wergiliuszem i Dantem, Kochowskim i Kochanowskim, aż po samego Cypriana Kamila — historia liniowo konsekwentna, od czasów antycznych po teraźniejszość traktowana jako własna, a nie jakieś tam fragmentaryczne i przypadkowe opowiastki z dalekich krajów. Wówczas, podobnie jak i dziś, ta świadomość swojego miejsca w świecie nie była powszechna. Co czyniło jednak owe postacie wyjątkowymi wówczas, a czyni godnymi naśladowania dziś — jest ich poczucie wspólnoty z tymi, którzy nie znali Wergiliusza i Tyrteja, a z którymi przyszło im dzielić losy: bez pogardy i wyższości, a z odpowiedzialnością za współbliźnich.
Siodłanie żubra
I chociaż Cyprian Kamil Norwid, którego wystąpienia były oklaskiwane ale publikacje za życia nierozumiane, zmarł bezpotomnie — nie sposób nie widzieć wspólnoty wrażliwości między nim a ludźmi, którzy ratowali bliźnich przed Holokaustem, ginęli w powstaniach przeciw najeźdźcom niemieckim i rosyjskim, a przecież też była to mniejszość w narodzie, która jednak ukształtowała jego dzieje. Podobnie jak dziś, większość współczesnych Norwidowi nie pamiętała już (a może nigdy jej nie poznała?) rzeczywistości, w której Homer był bliskim bliźnim, a jego twórczość elementem zrozumiałej przez się, naszej kultury. W świecie idealnym byłoby możliwe osiągnięcie stanu, w którym wszyscy byliby wykształceni, młodzi, piękni i żyli dostatnio. Myślenie racjonalne jednak na tym właśnie polega — że się wie, iż świat nie jest i nie może być idealny, że się jest świadomym jego ograniczeń. Więc w czynieniu go lepszym, należy to robić w sposób, który poprawiając jedno pole szachownicy, nie zepsuje ośmiu sąsiadujących.
Mamy takiego postępowania historyczne doświadczenie, odzwierciedlone w bogatym dorobku, którego się nie uczy powszechnie w szkołach. A zwłaszcza w czasach kultury wyłączenia, rozpasanego bluzgu i epatowania negatywizmem, warto przypomnieć, że można list do wroga rozpoczynać słowami: „Kochany Panie Bracie”. A wyrastających z tego wzorca postaw politycznych też przykładów się dostarczy.
Polska jako śpiący żubr, który się obudził i galopuje przed siebie — ta metafora Jarosława Marka Rymkiewicza ładnie zawiera w sobie przyglądanie się nam sąsiadów, szukających w puszczy dziejów punktu odniesienia. Powracając do szlachetniejszych wzorców, do rozumienia rzeczywistości przez pryzmat prawdy, piękna i dobra, budując ustrój wspólnego dobra — jesteśmy w stanie osiodłać żubra i pokierować go, a za nim sąsiadów, ku odbudowie racjonalnego świata.
Artykuł został pierwotnie opublikowany w kwartalniku “Myśl Suwerenna. Przegląd Spraw Publicznych” nr 1(3)/2021.
[Grafika: huge male wisent in spring at the nature reserve Döberitzer Heide west of Berlin; Autor: Ina Hensel]